Cholerny James Bond
- Mia
- 4 lis 2015
- 5 minut(y) czytania
cd."Pożegnanie z Bigiem" 3/5
Dlaczego faceci zawsze myślą, że mają rację?! Czemu uważają, że wszystko im wolno i dlaczego czują się za każdym razem bezkarni? Zachowują się jakby pozjadali wszystkie rozumy, a są tylko przerośniętymi dzieciakami! Wszyscy są tacy sami! W głowach kisiel zamiast mózgu! Widzą tylko cycki i tyłki! Jedyne co ich od siebie odróżnia to dodatki... lepszy, gorszy samochód, lepszy, gorszy zegarek, skarpetki od D&G albo z H&M. Myślałam, że Big jest inny. Chciałam żeby był, ale jest taki jak inni! Typowy samiec! Chyba się na nich pogniewałam! Na wszystkich!!! Nienawidzę facetów! Uważam, że są bezczelni, aroganccy i całkowicie pozbawieni wyobraźni! Wydaje im się, że świat należy do nich, że wolno im wykorzystać bezbronną kobietę w środku nocy, wpakować do samochodu i wywieźć do... Francji?!-Coooo? Jesteśmy we Francji?! Jak to możliwe?-Długo spałaś. -Słucham?! Jakim prawem wywiozłeś mnie do Francji?! Nie mam nawet przy sobie dokumentów, telefonu! Wszystko zostało w hotelu! - wpadłam w panikę -Muszę pilnie zadzwonić! Daj mi telefon! -wyciągnęłam śmiało rękę, niemal uderzając kierownicę. Jego spojrzenie było niczym góra lodowa, sam jej wierzchołek.-Proszę -dodałam pokornie, bez większych emocji. Udawałam pewną siebie, ale zrelaksowaną, choć chwilę wcześniej urządziłam histeryczną scenę rozpaczy. Bawienie się w psychologa chyba teraz nie zadziała.-Numer, pod który chcesz zadzwonić, już nie istnieje, tak jak nie istnieje twój Mr.Big. -Przepraszam, co ty chcesz mi powiedzieć? -Szok! Nie! Wielki szok! Czyżby to nie był przypadek? O matko! On zabił Biga i mnie porwał, a ja myślałam... Wywołałam niepotrzebną lawinę myśli. To pewnie terrorysta, najemnik jednej z tych tajnych organizacji jak "AliKada" albo coś w tym stylu. Boże czy teraz kolej na mnie?! Mam dopiero trzydzieści sześć lat i nie byłam jeszcze na Hawajach! Nie mogę tak po prostu teraz umrzeć! Matka by mnie chyba zabiła! Zaraz pewnie on mnie zabije i wrzuci do pobliskiej rzeki w czarnym worku na śmieci, gdzie potem zjedzą mnie ryby i nikt nigdy mnie nie znajdzie. O cholera! O cholera! O cholera? Trzeba się ratować! O mamuśku, co teraz? Spokojnie! Mama uczyła, że w takich chwilach należy zachować spokój. Gówno prawda! Tak mówili w filmie "Uprowadzona", albo w "Pokonać przeznaczenie"... Hmmm... Umysł kobiety jest tak skomplikowany, że nawet sama kobieta nie jest w stanie nad nim zapanować! Ja zaraz umrę, jadę na pewną śmierć, a te cholerne pudło wyświetla mi teraz sceny z filmów, których nie znoszę! Aaaaaa....!!!-Co masz na myśli? - trudno, muszę być sprytna i taktowna. Spytam dyplomatycznie. Jak mam umrzeć, niech to będzie godna śmierć, chociażby za ojczyznę!-Twój przyjaciel to oszust. Naprawdę nazywa się Czesław Malina i jest przemytnikiem. Przyjeżdża do Wenecji kilka razy w roku, zawsze z inną. Handlarz tanizną.Przełknęłam delikatnie ślinę. Serce nie przyspieszyło, wręcz przestało bić. Byłam z jakimś Cześkiem?! O fuck! Zaraz popełnię sepuku!-Jak tu się otwiera okno? Tlenu! -poczułam powiew świeżości. Musiałam poznać prawdę, uzyskać więcej informacji. -Ile razy w roku? -takie są kobiety. Za chwilę koniec świata, ale ona musi wiedzieć ile kochanek miał jej były! -Naprawdę chcesz wiedzieć? Pooglądaj widoki. -Pieprzyć widoki! Mam tego dość! Wszyscy jesteście tacy sami! Łamiecie nam serca! Wykorzystujecie i każecie gotować, prać, prasować i jeszcze dzieci rodzić! Pieprzę takie życie! Mam dość! W imieniu wszyskich kobiet...! Wysiadam! -uniosłam głowę niczym zbulwersowana samica pawia i chwyciłam za klamkę. Auto gwałtownie zahamowało. -Oszalałaś? -krzyknął surowy, męski głos.-Ja? Ja oszalałam? O nie mój drogi! Zostałam oszukana, porzucona, wykorzystana, rozebrana, porwana i wywieziona do kraju czczącego kult żab i obślizgłych ślimaków! I to wszystko w jedną noc! Jedną!!! -uniosłam wskazujący palec. -A ty pytasz czy oszalałam?! -szarpnełam gwałtownie klamkę, wyskoczyłam z samochodu i z całą siłą trzasnęłam drzwiami drąc przy tym bezcenne dzieło sztuki od Valentino. -Moja sukienka! Pieprzony Bond! To najgorszy dzień w moim życiu!Mężczyzna spokojnie wysiadł z samochodu. Był tak wyciszony i niewzburzony sytuacją, jakby w trakcie obejścia auta, odbył conajmniej godzinną terapię u psychoterapeuty albo trening jogi. -Masz przecież coś pod... -na szczęście nie skończył. Ja tym czasem wymachiwałam rękoma, jakby atakowało mnie stado wściekłych much. Po prostu obwieszczałam szanownemu pustkowiu jak bardzo nie znoszę facetów! Pan cholerny "Bond" stał z boku, jak gdyby nigdy nic, co doprowadzało mnie do jeszcze większego szału! Poczekał aż skończę swoj pruderyjny monolog i spytał.-Masz ochotę na drinka? -Jeszcze pytasz?! -A na sex? -zaniemówiłam. Na widok bezczelnego uśmieszku chwyciłam leżący obok kamień i rzuciłam w jego kierunku. A masz gnojku! W szkole byłam mistrzynią w rzucie piłeczką palantową. Celowałem w sam środek nosa. Niestety chyba zbyt mocny wiatr zmienił tor lotu i kawałek skamieliny wyładował na tylnym siedzeniu, rozbijając szybę w drobny mak. Szybka analiza sytuacji. Istnieją dwie możliwości: albo zabije mnie tu i teraz, albo uda twardziela. Tak czy siek nienawidzę drania!"Bond" wziął głęboki wdech, zrobił się przy tym lekko purpurowy na twarzy i ze stroickim spokojem rzekł, a raczej oznajmił:-Wsiadaj! -Wsiadaj proszę... -wiem. Byłam bezczelna, ale taka chciałam być. To miało tak brzmieć. Niech wie, że nie jestem jakąś tam panienką w ładnej kiecce. Moja uniesiona broda mówiła wszystko "kto tu teraz jest górą?!", ale chyba przesadziłam. Uniósł dłoń i wskazał na mnie palcem. Nie potrzebowałam tłumaczenia. To był rozkaz! Wzięłam go sobie do serca i w mgnieniu oka moja podarta, unikatowa kreacja zasiadła na przednim siedzeniu pasażera. Samochód ruszył z piskiem, zostawiając za sobą potężną chmurę kurzu.Po dwóch godzinach jazdy w totalnej ciszy, moim oczom ukazał się ogromny, niszczejący, wiejski dom. Auto stanęło w wysokiej trawie.-Przepraszam czy to tu będziemy pili te drinki? -towarzysz podróży rzucił tylko jedno spojrzenie w moim kierunku, po czym udał się na zewnątrz. Wyciągnął z bagażnika wełniany koc, czarną kosmetyczkę, ręcznik i butelkę whisky. -Ty chyba żartujesz?!-Nie! Nie wierzyłam własnym oczom. Wylądowałam na jakiejś cholernej, francuskiej wsi, z cholernym "Jamesem Bondem" i z cholernym kacem, w szpilkach od Louboutina i zmasakrowanej sukni od Valentino, której śmierć była dla mnie największą tragedią obecnego stulecia! -Masz zamiar zostać w aucie księżniczko? -prostak i cham! Nie wysiądę! Niech sobie idzie do tej swoje chaty, ja zostaję! To się chyba nazywa foch. Nie znoszę się tak zachowywać, ale tym razem to konieczność! Los wszystkich kobiet jest dziś w moich rękach! Nie dam się złamać! Po piętnastu minutach totalnej nudy postanowiłam rozprostować nogi. Półmrok i odgłosy dzikiej natury sprawiły, iż auto bez szyby przestało być atrakcyjnym schronieniem. Opuszczony, wiejski dom. No może mała rezydencja. Domek gościnny? Weszłam do środka.-Bond? Jesteś tu draniu? -to drugie wypowiedziałam o wiele ciszej. Przeszłam przez salon i zdewastowaną kuchnię. Na zewnątrz, w dużej, metalowe wannie leżał On... Nago!!! Nawet zrobił sobie piankę. Nie... do... wiary! Moje życie się wali, a on niczym kowboj z dzikiego zachodu bierze sobie romantyczną kąpiel! No pięknie!-Tam masz ubranie! -wykrzyknął nawet na mnie nie patrząc. Na drewnianym taborecie leżała męska, biała koszula, coś czarnego, co przypominało sportowe spodenki do ćwiczeń, a obok stały krótkie, brązowe gumofilce.-Nigdy tego nie założę! Nigdy! - Mam paradować w starej, wymemłanej koszuli w rozmiarze 42, spoconych męskich galotach i wieśniackich kaloszach? O Boże mam zawał! Gdzie ja jestem? W piekle?! -Prędzej wyzionę ducha na tej wsi! -dopiero wtedy na mnie spojrzał. Wyglądał całkiem słodko w tej pianie..., ale i tak czułam do niego odrazę! Wychylił tors i sięgnął po butelkę szkockiej. Przypadkiem zobaczyłam jego zadek. Całkiem, całkiem. Pewnie chodzi codziennie na siłownię.-Chesz? -nie byłam w stanie odmówić. -Powiedz mi teraz kim jest Czesław Malina i co do cholery tutaj robię?-Jak będziesz grzeczna i założysz gumiaki.-Nigdy!-To może sex?
Cdn.

Comments