Zakochać się w Nowym Jorku
- cz.1
- 10 maj 2016
- 1 minut(y) czytania
Pewnego kwietniowego dnia, koło południa zdarzył się taki mały Cud. Był weekend. Przygnębiona postanowiłam uciec z Sopotu. Miałam wszystkiego dość. Czułam totalną pustkę. Nic nie było w stanie mnie wskrzesić. Żywy trup. Cień człowieka. Leżałam na kanapie w domu rodziców i z zapałem leniwca ściskałam pilot od telewizora. Program numer 293.., program numer 294.., itd... Znacie to z autopsji. Tak czy siak wtedy to dostałam pierwszą wiadomość. Nie miałam zamiaru wdawać się w dyskusje z nieznajomym, ale jakaś wewnętrzna siła kazała mi kontynuować. Wydawał się równie smutny jak ja. Z kilku zupełnie zwyczajnych słów, powstało coś naprawdę nadzwyczajnego. Zrodził się owy Cud. W jednej chwili ocknęłam się z letargu, jakby w krainie wiecznego mroku pojawił się pierwszy promień słońca. Nadzieja. Początkowo Cud był drobny, wręcz mikroskopijny, przypominał ziarnko piasku. Był tak mały, że niemal nie byłam w stanie go dostrzec. Delikatny blask, poświata, może łuna. Z czasem Cud urósł, przerodził się w... nie wiem jakiego słowa użyć... przerodził się w coś nadzwyczaj pięknego. Dla mnie najpiękniejszego. Dziś mój Cud jest niczym ogromna, świetlista kula. Jest w stanie rozświetlić nawet najczarniejszą czerń. Nieustannie mi towarzyszy, wszędzie za mną podąża. Nie opuszcza mnie na krok. A więc... Cuda się zdarzają. Może nie są częścią naszej codzienności i niekiedy musi upłynąć szmat czasu zanim któryś nas odwiedzi, ale jestem żywym dowodem na to, iż Cuda istnieją, bynajmniej jeden.
Szczerze mówiąc... nie wiem do końca jak to się stało, ale jakiś czas później wylądowałam w Nowym Jorku... I w tym oto miejscu zaczyna się niezwykła historia miłosna... CDN

Comments