Szczęście... nigdy nie przychodzi samo
- Mia
- 6 wrz 2016
- 3 minut(y) czytania
Po pierwsze, z góry przepraszam za moje niezapowiedziane zniknięcie. Zrobiłam sobie krótką przerwę. No może nie aż tak krótką, w końcu nie napisałam nic od dwóch miesięcy; ale kto by tam liczył?! Pewnie nikt nawet nie zauważył... albo co gorsza, nikt już o mnie nie pamięta. To byłaby totalna katastrofa! Okropna, okrutna i bardzo bolesna porażka. Liczę się z tym, choć w głębi duszy wierzę, że ktoś pozostał na straży. Wiecie jak to jest... czasami trzeba oczyścić umysł, pozbierać myśli, wyłączyć się, zresetować, dorosnąć... -W dwa miesiące? Hmmm... albo po prostu dać się porwać szalonej namiętności... Tak czy siak jestem z powrotem, z nową energią, nowymi tematami i jeszcze większym bajzlem w głowie. Wakacje zmieniły wiele, ale nie mnie. Chociażby przeprowadzka z Sopotu do Warszawy. Milowy krok. Zamieniłam piasek na... no właśnie na co? Nic nie przychodzi mi do głowy. Tutaj jest inaczej. W Stolicy wszystko jest inne. Jakbym z kurortu na Hawajach przeniosła się do tętniącego życiem LA. Teraz z okna widzę park zamiast morza, a gdy zajdzie słońce kolorowe wieżowce rozświetlają mrok. Co jeszcze? Niech pomyślę... Bezdomni nie budzą mnie domofonem w środku nocy, pytając czy mam pożyczyć dychę na fajki. Powietrze pachnie lukrowanymi pączkami, a dojazd do centrum zajmuje nie pięć, ale dwadzieścia pięć minut, o ile nie ma korka. Mimo to cieszę się, że tu jestem. Warszawa ma w sobie tyle energii, pozytywnej energii. Najważniejsze jest jednak to, że wreszcie mam się do kogo przytulić w nocy i to bez wątpienia jest warte każdego morza i każdej plaży.
Mimo zmiany adresu zamieszkania, ja nadal jestem taka sama. Niepoprawna romantyczka o lekkim zabarwieniu katolickim. Kiedyś sercem Sopocianka, dziś Warszawianka? Zmiany są potrzebne, szczególnie dobre zmiany. Zapewniam, nieład artystyczny pozostał i z pewnością nie opuści mnie aż do śmierci. Szczerze mówiąc stęskniłam się za tym. Brakowało mi pisania, wyrażania siebie, zabawy jaką jest tworzenie banalnych, niekiedy aroganckich i wyniosłych, nikomu niepotrzebnych tekstów. Jak zawsze, szczera do bólu. Po prostu to lubię. Lubię tu być. A co do Warszawy, powiem tak... Nie ważne gdzie jesteś, ważne z kim...
Są chwile kiedy tęsknię za morzem, za chłodnym, wieczornym wiatrem i za jesienną bryzą, którą znają tylko miejscowi; Za zimnym piaskiem, skrzekiem mew i smrodem ze starej kanalizacji. Poczciwe Sopockie kamienice. Ach... Wzięło mnie na sentymenty. Ale nie o tym miało być, zupełnie nie o tym! Jak zwykle spontanicznie zaczęłam od d... strony. Cała ja. Chciałam napisać o fajnym filmie, ale teraz to chyba nie ma sensu.
"Un bonheur n'arrive jamais seul" czyli "Szczęście nigdy nie przychodzi samo". W rolach głównych Sophie Marceau i Gad Elmaleh. Genialna francuska komedia o niełatwej miłości pomiędzy jeszcze nierozwiedzioną matką trójki dzieci, a paryskim kompozytorem wiodącym żywot playboya. W filmie pada kilka ciekawych tekstów, które w piękny sposób opisują parę głównych bohaterów.
O niej/sama o sobie: "...tworzyliśmy wolny związek. Ja byłam związkiem, on był wony."
O nim/jego matka: "Niebieski ptak - jak ojciec - jutro nie istnieje..."
Tak więc piękna kobieta w średnim wieku - czy 35 lat to wiek średni, bo ja za kilka dni kończę 37? - a więc, trzydziestopięcioletnia Charlotte w brutalny sposób wprowadza swojego ukochanego Sache w zupełnie obcy mu świat. Trójka dzieci okazuje się nie lada wyzwaniem dla podstarzałego singla, który nie dość że nie znosi dzieciaków, to jeszcze nigdy wcześniej nie miał z nimi do czynienia. To tak w skrócie.
Film porusza ciekawy temat, całkiem mi bliski. Polecam gorąco. Świetne kino i jest się z czego pośmiać. Jak widać zboczyłam lekko z tematu. W sumie to chciałam się tylko przywitać.
Mia prosto z Mokotowa, jak zwykle zakręcona ;)

Comments