top of page
Szukaj

Boże Narodzenie u Franka Sinatry

  • Mia
  • 18 paź 2016
  • 6 minut(y) czytania

Czy wam także Frank Sinatra kojarzy się ze Świętami Bożego Narodzenia? Ja od razu widzę ośnieżone ulice Nowego Jorku lub Paryża. Pola Elizejskie i eleganckie panie w futrach z małymi pieskami na rękach. Miliony migoczących światełek i stare samochody z lat trzydziestych. Lampki dosłownie wszędzie. Rozświetlone wystawy sklepowe w kolorze złota. Szkocka krata i kaszmirowe szaliki od Prady. I choinka przed Rockefeller Plaza. Ogromne drzewko przystrojone całą masą kolorowych bombek. Jak oni ją ubierają? Przecież sięga prawie do nieba. Jest tak wielka, że ciężko dostrzec czubek. Chyba naoglądałam się zbyt dużo Kevina. Oto, jak filmy z dzieciństwa, wpływają na nasze późniejsze postrzeganie świata. Niesamowite! Jezu, jak ja kocham Boże Narodzenie! Chciałabym kiedyś zobaczyć to nowojorskie szaleństwo na własne oczy. I lodowisko. Zakochane pary trzymające się za ręce. Jakie to romantyczne. Podobne jest w Londynie. Zaraz obok jakiegoś znanego muzeum. Które to było? Historii naturalnej? Nie mogę sobie przypomnieć. Nie ważne, ale kojarzę, że było zaraz przy Chelsea. Białe kamieniczki z kolumnami i świerkowe wianki na drzwiach. Czerwone kokardy zwisające z balkonów. Ostrokrzew kwitnący na bordowo i jemioła. Całe pęki jemioły. Nic tylko się całować. Jeśli kiedyś zamieszkam w Londynie, będzie to właśnie Chelsea. Mam takie tyci marzenie. Pomieszkać w kilku miejscach na świecie. Po kilka miesięcy w każdym. Na liście jest oczywiście Rzym, Paryż, Londyn i Nowy Jork. Jest jeszcze chatka na Bali, wiktoriański dom w Nowej Anglii, górska rezydencja w Bend, stan Oregon w USA, LA i ulica z niebieskimi drzewami, a także jedna z tajlandzkich wysepek i może jak starczy czasu Australia i Nowa Zelandia. Pewnie gdybym chwilę dłużej pomyślała... jeszcze Toskania, Andaluzja. Dobra starczy! Włącza się tryb "zachłanność".

Jest taki film "Czego pragną kobiety" z Melem Gibsonem. Pamiętacie jak Mel wywija tyłeczkiem do "I won't dance...". Ja pamiętam. Jak ja kocham Sinatrę i Boże Narodzenie! Magia świąt. Ach... Czy może być coś piękniejszego? Spędzić zimę w Nowym Jorku w towarzystwie najbliższych. Zamieszkać gdzieś przy Upper East Side. W jednej z tych kamieniczek z "Masz wiadomość". I żeby było mnóstwo białego puchu. Niech pada na okrągło. Chodziłabym po Time Square z papierowymi torbami wypełnionymi po brzegi prezentami i karmiła wiewiórki w Central Parku. Wieczorami otwierałabym butelkę czerwonego wina i w grubym, plecionym swetrze pakowała drobne upominki. Książki, perfumy, kolorowe mydełka. Takie banalne, świąteczne prezenty. Lśniący papier, wstążeczki, brokat. Do tego ręcznie robione karty z życzeniami i słowa "Merry Christmas". W końcu liczy się pamięć. Albo nie! Mam myśl! Cofam pleciony sweter! Wolę taki, jak miała Bridget Jones w pierwszej części na przyjęciu w domu rodziców. Co na nim było? Bałwan? Renifer? Nie ważne! Taki sweter by mi się marzył! Jak święta, to na całego! W tle głos Sinatry, a za oknem szalejąca zamieć. Albo nie! Niech delikatnie prószy. Tak jest bardziej romantycznie. Jestem cholerną romantyczką, to prawda. Ostatnio w wypracowaniu córki, no co? Wy nigdy nie pisaliście wypracowań za wasze dzieci? Więc w wypracowaniu z języka polskiego użyłam słowa "chamski". Dostałam opierdziel od córki i 4- od polonistki. Wczoraj siedziałam nad poprawą do nocy! 4-??? Ja? Nigdy nie dostałam z wypracowania niczego poniżej 4+! Coś z tą panią jest nie tak! Jak mogła? W języku angielskim jest taki zwrot, którego, gdybym była angielską arystokratką, a mój szanujący się mąż nosiłby przydomek Sir, użyłabym właśnie w tej chwili "I beg your pardon!". Tak bym jej powiedziała! Z brytyjskim akcentem oczywiście.

Wyczytałam kiedyś w jakimś nędznym pismaku naukowym, że amerykańscy lekarze przepisują starszym ludziom utwory Sinatry w ramach terapii. Szczerze mówiąc sama to robię. Kiedy jet naprawdę źle, to właśnie Frank mnie ratuje. Tyle, że nie jestem starą, samotną Amerykanką umieszczoną przez rodzinę w domu starców. Boże to musi być super! Bingo z rana i potańcówki z kolegami o laskach. Moja wyobraźnia czasami nawet mnie przeraża! Nikt tak jak Frank nie poprawia nastroju. Gdy się spotykamy, zabiera mnie w czasy kapeluszy i wykrochmalonych kołnierzyków. Wydaje mi się, że tańczę w długiej, eleganckiej sukni z cekinami, a z sufitu opadają pióra z wielką gracją. Nie takie z rozszarpanej poduszki. Nie wiem czemu, ale w koncie siedzi Woody Allen? Ciekawe co robi w mojej głowie? Może kręci film o Sinatrze. Nie ważne.

Miałam ogromne szczęście odwiedzić kilka niezwykłych miast w okresie przedświątecznym lub zaraz poświątecznym. Rzym wygląda wtedy cudownie. Z resztą byłam w Rzymie kilkanaście razy, to miasto zawsze wygląda zjawiskowo. Jest niczym Sophia Loren. Piękna, ponadczasowa, z klasą! Odwiedziłam je wiosną, latem, jesienią i zimą. W lutym, marcu, kwietniu, maju, czerwcu, lipcu, sierpniu, wrześniu, październiku i chyba w listopadzie. Może byłam też i w grudniu? Tak. Ominęłam jedynie styczeń. Ale po co lecieć w styczniu do Rzymu? Hmmm... Zanotować.

Londyn. To chyba był jeszcze listopad. Tak, końcówka listopada, przed urodzinami mojej córki. Mój serdeczny przyjaciel robił za przewodnika. Mieszka tam od lat, więc miałam okazję zobaczyć Londyn oczami eksperta. Przepiękne miejsce! Nieco głośne, ale i tak w pierwszej piątce. Niestety śniegu nie było. Za to był wiatr i wiosenne kwiatki. Trochę padało, ale kto by tam zwracał uwagę na deszcz. Przecież to Anglia! Wiosna przez cały rok. Na szczęście znaleźliśmy Bożonarodzeniowy kiermasz. Odbywa się co roku, w tym samym miejscu. Setki takich samych, drewnianych stoisk i kiełbasa z grilla. Fantastyczne doznanie. Prawdziwie brytyjski smak.

Wenecja i znów Włochy. Nie uwierzycie, ale właśnie w tle leci Frank i "Heaven. I'm in heaven...". Oj tak, Wenecja w okresie świątecznym wygląda jak niebo, albo wielki tort czekoladowy ociekający kolorowym lukrem, z wisienką na szczycie. Tutaj zawitałam w okresie poświątecznym, ale atmosfera wciąż była niezwykła. Z tego co pamiętam, zaraz zaczynał się karnawał. Maski, to pamiętam. Byłam nastolatką i po kubku grzańca zakręciło mi się w głowie, ale maski zapamiętałam. Omal nie skończyłam w kanale. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam odwiedzić to wspaniałe miasto w okresie zimowym, nigdy, ale to przenigdy nie wkładajcie adidasów. Kamienny bruk bywa zdradliwy. Polecam coś bardziej stabilnego. Łańcuchy lub kolce. I nie szpilki. Zdecydowanie nie. Chyba, że chcecie przerobić je na cichobiegi, wtedy tak. Kilka kroków i same zaczną się przeistaczać.

Paryż i sylwester 2000. Ach co to był za magiczny czas! Millenium na Polach Elizejskich. Tego się na pewno nie zapomina! Pojechaliśmy paczką przyjaciół. Dwa busy z tego co kojarzę. Miałam białe futerko na sobie. Udawałam Toni Brakston czy co?! Oczywiście sztuczne. Upiłam się szampanem. W końcu to Paryż. Tak wypada. Było zimno jak cholera. Pamiętam, że metro nie działało do 6 rano. Stopy tak mi zmarzły, że przez kilka dni nic nie czułam. Ale było warto. Sylwester w Paryżu pozostaje w pamięci na zawsze. Widok mieniącej się Wierzy Eiffla. Boże jakie to było piękne! Zaraz się popłaczę. Punkt o północy wypowiedziałam życzenie. Do dziś je pamiętam. No może jego część. Skończyłam je wymawiać jakoś dziesięć po dwunastej. Miało prawo umknąć mi co nieco.

Tak więc uważam się za prawdziwą szczęściarę. Byłam tu u tam. Widziałam to i tamto. Są chwile, które mile wspominam. Są też takie, które wymazałam z pamięci. To się chyba nazywa wyparciem? No cóż, czasami lepiej coś odeprzeć. Są na tej ziemi rzeczy tak niezwykłe, i tak wyjątkowe, że nie sposób o nich zapomnieć. Nie sposób ich nie zobaczyć. Jak chociażby te wszystkie miejsca. Kiedy siadam w oknie z kubkiem gorącego kakao, choć nie wiem kiedy ostatnio je piłam. Dobra zmieniam na herbatę. Siadam i wspominam. Widzę sceny rodem z filmów. Towarzyszy im muzyka i to niesamowite uczucie spełnienia. Podróże są jak Boże Narodzenie. Mam na to setki dowodów! Chciałabym by już były święta. Czas pokoju, miłości i obżarstwa. Bigos, pierogi naszej sąsiadki, która w tym roku skończyła 94 lata i ryba po grecku mojej babci. Niebo w gębie. I dekoracje. Dom mojej mamy w okresie świąt przechodzi totalną metamorfozę. Żywa choinka, girlandy, wianki, w wazonach żywe tulipany i ilex. To takie czerwone kuleczki na długich gałązkach. I świece. Są dosłownie wszędzie, nawet w kominku. Uwielbiam ten czas i ten mały domek, który jest w stanie pomieścić przy stole więcej niż drużynę piłkarską. Taka gościnna, mała, angielska chatka w skromnym Elblążkowie.

Przez cały czas jak piszę, mam dziwne wrażenie, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym. Myślę, myślę i myślę. Co to mogło być? Wiem! Bajki Disneya! Boże jak ja kocham te kreskówki. Pamiętacie jak byliśmy mali? No może nie aż tak mali. Troszkę więksi, ale wciąż dzieci. W święta Bożego Narodzenia w telewizji zawsze puszczali bajki Disneya. Pamiętam taką jedną, która szczególnie zapadła mi w pamięć, gdzie Mikołaj wchodzi przez komin z wielkim worem prezentów. Wygląda jak alkoholik na kacu, ale jest dość zabawny. Ma purpurowe poliki, pewnie od gorzały. Na górze śpi gromadka dzieci. Zabawki ożywają i zaczynają ubierać zielone drzewko. Są żołnierzyki z drewna i jest dziadek do orzechów. Potem jedno z dzieci się budzi i ruchem posuwistym raczkuje po schodach na dół. Mikołaj musi uciekać itd. Coś wspaniałego! Boże jacy my już jesteśmy starzy. Przecież to było wieki temu. Ile się od tego czasu wydarzyło, a ile się jeszcze wydarzy?!

Wiem, że za wcześnie na życzenia Bożonarodzeniowe, ale chyba Frank przeniósł mnie w czasie i obecnie znajduje się w nieco innej rzeczywistości. Tak więc, mimo iż za oknem jesień, przyjmijcie ode mnie najszczersze życzenia. A niech tam. Miłości, szczęścia i jak śpiewał Frank "let it snow..."

Mia


 
 
 

コメント


© 2016 created by Mia Docci 

Blog z charakterem

  • Facebook Clean
  • Facebook - Grey Circle
bottom of page