top of page
Szukaj

Walcząc o własne życie

  • Mia
  • 17 sty 2018
  • 3 minut(y) czytania

Ta choroba przyszła niespodziewanie wraz z Nowym Rokiem. 1.01 zaczęłam czuć się dziwnie. Myślałam, że to grypa. 2.01 leżałam już w łóżku z gorączką i okropnymi bólami brzucha. Ostra biegunka i wymioty przez cały czas. Ciągłe mdłości i bóle całego ciała, od kostek, po czubek głowy. W końcu organizm przestał przyjmować jakikolwiek pokarm, leki, a z czasem nawet wodę. Zwracałam wszystko, nawet powietrze. Najgorsze były noce. Strasznie się męczyłam. Po czterech dobach byłam już totalnie wycieńczona i bezradna. Postanowiłam wezwać lekarza. Wizyta domowa okazała się totalną katastrofą i zastanawiam się nad złożeniem oficjalnej skargi. Piątego dnia nad ranem zaczęłam tracić przytomność. Mój organizm totalnie się wyjałowił i myślę, że zaczęłam się odwadniać. Byłam rozpalona, jakby w moim ciele szalało stado wściekłych byków. Udało mi się jednak wyczołgać z łóżka o własnych siłach do łazienki. Naprawdę się czołgałam. Chwilę później rozpętało się najprawdziwsze piekło. Pamiętam wszystko jakby przez mgłę. Wymiotowałam w pozycji leżącej, gdyż nie byłam w stanie unieść głowy. Utrata przytomności w łóżku grozi zaduszeniem przez własne wymiociny, tak więc dziękuję losowi, gdyż wiem, że miałam dużo szczęścia.

Po kilkunastu minutach przyjechała karetka - moje wybawienie. Uspokojenie i wyciszenie mojego rozdygotanego organizmu zajęło ratownikom dłuższą chwilę. Założono mi welfron i podano pierwszy lek. Reakcja organizum była natychmiastowa. Wymiotowałam jak kot! Dopiero po podaniu całej masy przeróżnych leków, oczywiście dożylnie, można było mnie zabrać do szpitala. Nie byłam w stanie samodzielnie iść, więc ratownicy zanieśli mnie do karetki. W środku dowiedziałam się o istnieniu leków antywymiotnych dla osób chorych na raka. Zatrzymają każde mdłości.

Gdy przywieziono mnie na SOR pielęgniarni określiły mój stan mianem "zwłok". Leżałam przewieszona przez wózek inwalidzki, jakby w moim ciele nie było życia. Czułam się jak trup. Zero sił, zero panowania nad jakąkolwiek częścią ciała. Nigdy w życiu nie czułam się tak chora! Po uzupełnieniu potrzebnej dokumentacji trafiłam wreszcie na łóżko, gdzie zaczęto mi podawać kroplówki, jedną po drugiej. Było ich w sumie sześć. Ostatnia - z pyralginą - niestety wywołała reakcję alergiczną. Spuchł mi przełyk, twarz, miałam przez chwilę problemy z oddychaniem, ale udało mi się zasnąć na kilka godzin. Po przebudzeniu czułam się jakby w moje ciało wpompowano hektolitry wody.

CRP 70 (norma 5) co oznacza poważny stan zapalny u osoby ważącej 49kg - tyle ważyłam w chwili przyjęcia do szpitala. Wieczorem zostałam wypisana mimo złych wyników. Lekarze i pielęgniarki byli bardzo mili i szczerze mówiąc gotowa byłam całować ich po stopach. Gorączka zniknęła, mdłości ustały, a ja poczułam, że jednak żyję. Niestety choroba - prawdopodobnie rotawirus - nie odpuściła. Dwa dni później zostałam przetransportowana do rodziców. Zaczęły się wizyty lekarzy, dalsze badania. Pierwszy na liście znalazł się gastrolog. Wszystko wskazywało na to, że choroba za chwilę odpuści, a złe wspomnienia wreszcie odejdą w niepamięć. Myliłam się. Mimo iż byłam bardzo słaba (nadal jestem), czułam się o wiele bezpieczniej. Obecność mamy bardzo mnie uspokoiła. Biegunka niestety utrzymuje się nadal i dziś jest jej 15 dzień. Nie jest już tak "spektakularna" jak w zeszłym tygodniu, ale mimo wszystko utrudnia mi życie. Czy jem, czy nie jem mój układ pokarmowy nie funkcjonuje normalnie. Dwa dni temu pojawiło się światełko w tunelu. Niestety chwilę później zgasło. Jakby tego było mało - mimo iż od tygodnia praktycznie nie opuszczam łóżka - wirus zaatakował dodatkowo górne drogi oddechowe i trzeba było włączyć kolejne leki. Zaczęły się powikłania. Ostrzeżono mnie, że jeśli organizm nie zacznie walczyć czeka mnie zapalenie płuc i powrót do szpitala, dlatego praktycznie nie opuszczam sypialni. Organizm jest tak osłabiony, że nie broni się przed niczym. Taki paradoks losu.

Wróciła wysoka gorączka, pojawił się ostry kaszel - jakbym miała wypluć płuca - i mimo ciągłego przyjmowania leków temperatura wciąż powraca. Dziś znów pobrano mi krew do badań. Czekam na wynik z niecierpliwością. Jestem zmęczona fizycznie i psychicznie. Minęły właśnie pełne dwa tygodnie męczarni. Jak długo to jeszcze potrwa? Ile jeszcze wytrzymam i czemu mnie to spotkało?

Zdrowie to klucz. Bez niego nie jesteśmy w stanie pracować, cieszyć się życiem, a czasem nawet zwykłym smakiem wody. Dziś nic mnie nie cieszy. Codziennie to samo dietetyczne jedzenie. Każde wyłamanie się od normy, jak chociażby pyszna kanapka z wędliną czy żółtym serem powoduje ból jelit i biegunkę. Czemu o tym wszystkim piszę? Gdyż po raz pierwszy od długiego czasu czuję się totalnie bezradna. Lubię pomagać innym i często to robię. Dziś proszę o pomoc niektórych z Was. Jedyne o co proszę to modlitwa. Znam moc modlitwy i wierzę, że potrafi zdziałać cuda! Są wśród Was osoby, które wiedzą jak się modlić i to właśnie do tych osób kieruję swoją prośbę. Czy ktoś może zdjąć ze mnie tę cholerną "klątwę"?! Proszę... Jestem bliska obłędu i jeśli się coś szybko nie zmieni, oszaleję. Wiem, że to już nie jest zwykła walka z chorobą. Tutaj chodzi o coś więcej...

Bądźcie wdzięczni za swoje zdrowie. Dziś o niczym innym bardziej nie marzę, jak o zdrowiu!!!

Mia


 
 
 

Commenti


© 2016 created by Mia Docci 

Blog z charakterem

  • Facebook Clean
  • Facebook - Grey Circle
bottom of page